Strona główna

piątek, 30 maja 2014

Simple things.

Tak się cieszę, że nareszcie jestem w domu. To cudowne uczucie, kiedy budzisz się rano, za oknem nie słyszysz dyszących autobusów, tylko głośny śpiew ptaków.  Zaczynasz dzień od filiżanki kawy, tym razem nie rozkoszujesz się jej smakiem w samotności. Widzisz uśmiech, twarz, i te oczy. Duże, brązowe, jednym słowem piękne. Słyszysz, ten radosny, a zarazem donośny głos, który pyta się, czy nie zapomniałam, jak wygodne jest moje łóżko. Odpowiadam, że warszawskie lepsze, spoglądam na nią i dostrzegam lekki uśmiech. Wszystko po dłuższym czasie smakuje lepiej, niczym wino, które dojrzewa w domowej piwnicy.
Nie przez przypadek, przekraczając tablicę z napisem Annopol powitała mnie piosenka Louis'a Armstronga "What a wonderful world". Przyjeżdżając tutaj, dostaję się do cudownego świata, gdzie odnajduję spokój, harmonię. Nie muszę maskować niedoskonałości podkładem, wydłużać rzęs tuszem, dobierać stroju i zastanawiać się, czy będzie pasował do butów, doprowadzać do porządku mojej burzy włosów.  Wkładam na siebie najwygodniejsze dresy, starą, wyciągniętą koszulkę. Jest naturalnie, czyli tak, jak powinno być. Wpuszczam do pokoju świeże, pachnące deszczem powietrze. Nie przeszkadzają mi dziecięce krzyki, wręcz przeciwnie, bawią mnie.Nie znam ich, ale ich uśmiech udziela mi się.  Przypominają o beztrosce, braku problemów, swobodzie. Może dlatego mam tak ogromny sentyment do tego miejsca.

https://www.youtube.com/watch?v=H904RPD7H1w






czwartek, 29 maja 2014

Huta.


Świeże powietrze, zieleń, mój dom. Czas na odpoczynek, regenerację. Uśmiech nie schodzi z mojej twarzy! Życzę Wam udanego weekendu! 

środa, 14 maja 2014

Czerwono mi, czyli mój sposób na truskawki.

Ogromnie się cieszę, że nastał już okres, gdzie bez żadnego problemu mogę dostać świeże owoce i warzywa. Z racji tego, iż jestem "SŁOIKIEM"(popularne, warszawskie określenie na ludzi spoza Warszawy), często dostaję "prezenty" w postaci jedzenia, od moich rodziców.  W ostatnią niedzielę była nowa dostawa, a w niej: piękne, różowe rzodkiewki, zielona, młoda sałata, soczyste, czerwone jabłka. Wszystko świeże i co najważniejsze zdrowe. W Warszawie ceny warzyw i owoców są dosyć wysokie. Niedaleko miejsca, gdzie mieszkam znajduję się ursynowski bazarek, na którym można dostać wszystko, co dusza zapragnie. I wydawać by się mogło, że ceny będą niższe, niż w supermarkecie. Okazuje się, że nie. 
Poszukując wczoraj truskawek na obiad i deser( przyjaciółka namówiła mnie na to) odwiedziłam lokalny targ. Byłam przerażona, ponieważ kilogram truskawek kosztował 15 złotych! Chciałam przejść dalej ale zauważyłam, że na każdym straganie widnieje ta sama, WYSOKA cena.  Wyszłam szybciej, niż tam weszłam. 
Ostatecznie truskawki kupiłam w pobliżu metra w cenie 10 złotych za kilogram. Byłam w domu, obiad jednak będzie i deser też. Miałyśmy z Justyną (tutaj poznajcie moją współlokatorkę i przyjaciółkę) ochotę na makaron z truskawkami. Przez to, że wróciłam wcześniej z uczelni zabrałam się do realizacji planu. Robiłam dwie opcje, jedną z cukrem, drugą bez. Żeby polepszyć smak truskawek dodałam jogurt naturalny. Żeby poprawić wygląd naszego dania, użyłam kolorowego makaronu, który przywiozłam ze stolicy rurek, kokardek, muszelek, nitek, cannelloni czyli Włoch. Efekt końcowy, magia kolorów. Oprócz makaronu, po raz pierwszy w tym roku postanowiłam zrobić koktajl z truskawek. Wiedziałam, że nigdy nie będę żałować zakupu blendera. Jeżeli posiadasz to urządzenie, to w bardzo szybki sposób możesz sprawić, że poczujesz się jak na wakacjach, a Twoje kupki smakowe będą Ci bardzo wdzięczne. 
Tym razem również zrobiłam dwie wersje. Do koktajlu Justyny, oprócz truskawek dodałam mleko oraz cukier. W drugim zamiast mleka użyłam maślanki, a cukier zastąpiłam łyżeczką miodu. Mleko, maślankę można zastąpić kefirem, jogurtem. To już zależy od Waszego podejścia do smaku. Oczywiście nie ograniczajcie się tylko do truskawek, eksperymentujcie, łączcie inne owoce, a nawet warzywa. Zbliża się lato, więc taki koktajl to najlepszy sposób na ochłodę. Dodatkowo dobry dla osób, które ciągle liczą kalorie, a mają ochotę na coś słodkiego. Idealna propozycja. Smacznego!




poniedziałek, 12 maja 2014

Mój rodzinny dom.

Każdy z nas ma, bądź szuka swojego miejsca na Ziemi. Zawsze byłam przekonana, że mogę dostosować się do życia w każdym zakątku świata, gdzie na każdym kroku "coś" lub "ktoś" będzie mnie zaskakiwać.  Ta myśl była również ze mną, kiedy przenosiłam się do Warszawy. Nowe miasto, nowi ludzie, wszystko pachniało nowością, niczym książka, którą otwierasz po raz pierwszy. Stare życie zostawiasz tam, gdzie spędziłeś swoje osiemnaście lat życia i zaczynasz następny etap. Początkowo wszystko jest ekscytujące, nieprzewidywalne, pełne wrażeń, jednak najważniejsza staje się WOLNOŚĆ, tak właśnie ona. Wreszcie opuszczasz rodzinne gniazdko, najbliższych znajomych. Zaczynasz od zera, stajesz się samodzielny, bo tego wymaga sytuacja. Wracając do domu nie słyszysz, zrób to, zrób tamto, posprzątaj w pokoju, umyj naczynia. Wychodzisz i wracasz kiedy chcesz. Musisz jedynie pamiętać o tym, by Twój telefon był cały czas dostępny i co najważniejsze nigdy go nie wyciszaj, bo czekają Cię długie i bolesne wyjaśnienia. Jednak z czasem( mówię o mnie) zaczynasz tęsknić za tym, co tak naprawdę wydawało się dla Ciebie męczące i nieznośne. Kiedy po przekroczeniu progu, Twoim jedynym  marzeniem jest zjedzenie ciepłego obiadu zrobionego przez mamę. Piszę o tym chyba tylko dlatego, że już dawno nie byłam na Hucie, że tak dawno nie widziałam rodziców i brata. Codzienne rozmowy to oczywiście nie to samo. Kiedy pytają mnie, o powrót odpowiadam, że nie wiem. W Warszawie cały czas coś mnie trzyma. Kiedy pytają, czy za nimi tęsknie, odpowiadam ciszą. Od pewnego czasu nie potrafię rozmawiać o uczuciach. Wiem, że robię im ogromną przykrość, bo w głębi duszy chciałabym wykrzyczeć do słuchawki: TAK BARDZO! Próbuje być twarda i całkiem dobrze mi to wychodzi, lecz czasem dopadają mnie chwile słabości. 
Właśnie w takich momentach, jak ten. 
Tak bardzo chciałabym usiąść z filiżanką kawy w naszym ogrodzie, który z roku na rok jest coraz piękniejszy, dzięki ciężkiej pracy moich rodziców. Tak bardzo chciałabym  usiąść na kanapie z moim bratem i spędzić z nim trochę czasu, nawet milcząc. I na koniec tak bardzo chciałabym się nie rozpłakać, kiedy ich w końcu zobaczę. 


Gdzie poniesie mnie życie? Odpowiem krótko, nie wiem. Na Hutę raczej nie powrócę. To miejsce będzie tylko moim przystankiem, gdzie będę mogła zawsze odpocząć, nabrać sił. Schronieniem, gdzie będę mogła się wyciszyć, a co najważniejsze będzie moim domem, do którego zawsze będę mogła wrócić.






sobota, 10 maja 2014

Biegaj, biegaj!

Od pewnego czasu na blogu chciałam napisać o tym, jak zaczęła się moja historia z bieganiem. Postanowiłam, że podzielę się tym, kiedy pierwszy raz uda mi się przebiec półmaraton. Po roku treningów, udało mi się, jednak zacznę od początku.

Wszystko zaczęło się w marcu 2013 roku, kiedy po raz pierwszy wzięłam udział jako wolontariusz w Maratonie Warszawskim. Było to niesamowite doświadczenie, kiedy patrzyłam na tych wszystkich ludzi, którzy musieli pokonać królewski dystans (42 kilometry), nie wierzyłam, że jest to możliwe. Do tamtego momentu uważałam bieganie jako nudną i monotonną aktywność fizyczną, która po kilku razach przestanie mnie interesować. Postanowiłam, że spróbuje. W mojej okolicy, gdzie obecnie mieszkam, na Ursynowie jest wiele ciekawych tras dla biegaczy. Na samym początku muszę się przyznać, że był to mój pierwszy i najgorszy bieg. Nie mogłam przebiec nawet jednego kilometra, bez zrobienia przerwy. Robiłam takich przystanków, nie wiem może z dziesięć. Po trzech kilometrach zrezygnowałam. Wróciłam do domu i powiedziałam sobie, że to chyba nie dla mnie, ale do trzech razy sztuka. Po kilku dniach spróbowałam ponownie i miło się zaskoczyłam, bo po pierwszym kilometrze nie zatrzymałam się, biegłam dalej. Tym razem udało mi się przebiec cztery kilometry. Zaczęłam to robić regularnie. Nie były to szalone dystanse. Biegałam ciągle ten sam dystans(5, 6 kilometrów). Teraz wiem, że robiłam źle. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień człowiek powinien zwiększać dystans, a zmniejszać czas. Starałam się biegać regularnie i tak robiłam, aż do lipca. W wakacje musiałam wracać do rodzinnego miasta, od tej przyjemności odciągały mnie wyjazdy, spotkania ze znajomymi i co najgorsze lenistwo. Zrobiłam sobie trzymiesięczną przerwę. Powrót do Warszawy automatycznie spowodował powrót do biegania. Nie było łatwo, ale dawałam radę. Biegałam często lecz nie systematycznie. Zbliżała się zima, więc z obawy, że złapię przeziębienie, zapisałam się na siłownie. Bieżnia stała się moim dobrym przyjacielem. Biegałam coraz dłuższe dystanse. Pojawiło się 7, później 9, za kilka tygodni 12 kilometrów, jednak ciągle chciałam więcej.  Zauważyłam, że bieganie zaczęło kształtować mój charakter. Z takiej wiecznie narzekającej, niezadowolonej z życia osoby, stałam się kimś lepszym. Myślałam, że w moim przypadku nie będzie to nigdy możliwe. Częściej się śmieje, pomagam, robię to na co mam ochotę.  W pewnym sensie dzięki bieganiu pokonuje strach, który od lat mi towarzyszy. Mówię tutaj o zwykłych rzeczach, jak jazda samochodem po zakorkowanej Warszawie, rozmowa z nowo poznanymi osobami. Dzięki bieganiu stałam się silniejsza, nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. I ta siła popycha mnie do tego, że pragnę więcej. Dzięki niej udało mi się niedawno przebiec 21 kilometrów w czasie 2:09:34. Jest to moje osobiste zwycięstwo. Kolejny cel to przebiec półmaraton poniżej dwóch godzin. Podnosić poprzeczkę, nigdy jej nie opuszczać. Tak samo robić w życiu. Stawiać sobie nowe cele i je realizować. Mówienie sobie, że nie dam  rady jest zbędne. Trzy miesiące temu powtarzałam to nieustannie. Należy próbować, szukać, sprawdzać. Jeżeli doznasz porażki, spróbuj szybko wstać, jeżeli zwyciężysz, będziesz najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.

Moje kolejne wyzwanie to 31.08.2014. BMW Półmaraton Praski. Mam cztery miesiące do tego, żeby pokonać ten dystans poniżej dwóch godzin. Cel do zrealizowania. Przygotowania zaczęłam już dzisiaj i głęboko wierzę w to, że mi się uda.


piątek, 9 maja 2014

Poznań.

Długo zastanawiałam się, jak opisać miniony weekend majowy. Zwlekałam z nowym postem, ponieważ Poznań zrobił na mnie ogromne wrażenie, większe niż sama Warszawa kilka lat temu. Przed wyjazdem słyszałam różne wypowiedzi, były one podzielone, niektóre pozytywne inne negatywne, ale ilu ludzi tyle opinii. Osoba X powiedziała: Poznań? To już bliżej zachodu, tam już to wszystko inaczej wygląda. Nawet wielkopolska wieś, różni się od tej naszej wschodniej, lubelskiej. Osoba Y: Poznań?! Miasto, które robi wrażenie, naprawdę jest piękne! Życzę udanego wyjazdu! Należało się przekonać i sprawdzić to na własnej skórze i zobaczyć, czy wkracza się do "innej" krainy, czy padnie się z wrażenia. 1:0 dla Pana Y.

Wydaję się, że Poznań to miasto, które leży blisko Warszawy, jakieś 300 kilometrów. Początkowo planowałyśmy jechać samochodem, ale okazało się to nieopłacalne, więc zdecydowałyśmy się na pociąg. Koszt- 29 zł w jedną stronę. Wiadomo transport kolejowy w Polsce nie stoi na najwyższym poziomie, są opóźnienia( powrót do Warszawy z godzinnym opóźnieniem), męczący pasażerowie, nieustannie brakuje Ci powietrza, ponieważ nikt nie chce otworzyć okna, albo zwyczajnie... nie działa. Wracając do męczących pasażerów. Uwielbiam ich! Często w pociągach spotkacie matki z dziećmi, które non stop kłócą się, które ma grać na tablecie, a które na komórce, a mama niech się zajmie jedzeniem ciastek, bo przecież jak wyjeżdżaliśmy była taka głodna. Są również kobiety "wiecznie zmęczone", czyli takie, którym brakuje miejsca i wzdychają, bo nie mogą wytrzymać z gorąca. Zauważyłam też typ osoby "młody biznesman", on zawsze pomoże Ci z walizką, a nawet sprawdzisz u niego pocztę, bo zawsze ma laptopa z mobilnym internetem, siedzi przy oknie, i sprawia wrażenie zamyślonego. Nie powiem, robi wrażenie. Oczywiście takich "typów" jest więcej lecz pozwólcie, że skończę na tych trzech.

Jeżeli chodzi o nocleg, to skorzystałam ze strony www.booking.com. Znalazłam prywatne mieszkanie. Już na samym początku mi się spodobało. Super wyposażone, świetna lokalizacja( na Stare Miasto bez problemu szłyśmy pieszo), od głównego dworca dzieliło nas jakieś 5 minut. Żyć, nie umierać!
Pierwszego dnia pogoda nie dopisywała. Było wietrznie, deszczowo i zimno. Bez problemu dotarłyśmy do naszego mieszkania. Każda z nas posiadała mapę Poznania, więc zaznaczyłyśmy miejsca, które chciałyśmy koniecznie odwiedzić. Jak się okazało trafiłyśmy w idealnym momencie. Właśnie rozpoczynała się akcja: POZNAŃ ZA PÓŁ CENY. Akcja, w której mogłeś dobrze zjeść w fajnej restauracji, zwiedzić za darmo to, co normalnie jest płatne. W piątek pomimo niesprzyjającej aury, udałyśmy się na spacer po Starym Mieście. Piękne miejsce, piękne kamienice, stare, klimatyczne tramwaje, wąskie uliczki. Idealnie. Koniecznie chciałyśmy wypić coś ciepłego i bingo! Trafiłyśmy na Kakao Republikę! Miejsce, w którym odpoczniesz przy spokojnej muzyce, z kubkiem najlepszej czekolady. Smak nieziemski, wybór ogromny. Każdy znajdzie coś idealnego dla swojego podniebienia. Można tam siedzieć i siedzieć, i nawet nie zauważysz, że jest bardzo późno, a filiżanka od dawna stoi pusta.

Następnego dnia przywitało nas piękne słońce, któż by przypuszczał, przecież miało być tak zimno. Uśmiech na twarzy gwarantowany. Kawa, śniadanie, pakowanie i na miasto! Zaczęłyśmy ponownie od  Starego Miasta, kolejnym punktem był Zamek Cesarski, który zrobił na nas ogromne wrażenie. Nie ominęłyśmy parku Fryderyka Chopina. Nasza wycieczka trwała ponad 10 godzin! Ale było warto! Już dawno tak świetnie się nie bawiłyśmy. Niestety nie udało nam się zwiedzić Starego Browaru, głównej atrakcji Poznania. W sobotę zniechęciły nas ogromne kolejki, natomiast w niedzielę brak czasu. Podróż do Warszawy minęła nam spokojnie, nie chciałyśmy wracać. Polubiłyśmy Poznań, i na pewno nie był to nasz ostatni wyjazd do tego miasta. I na koniec dam Wam dobrą radę.
Będąc w Poznaniu koniecznie kupcie rogale świętego Marcina! Niebo w gębie!

Kolejna podróż za dwa miesiące. Kierunek Gdynia, Opener, wakacje, słońce. Czuję, że ten rok będzie najlepszym w moim życiu. Małymi krokami spełniam marzenia, które wcześniej wydawały mi się nieosiągalne. Jednak powoli to słowo mnie opuszcza. Wszystko tak świetnie się układa, oby tak dalej! Do przodu ludzie, do przodu!














czwartek, 1 maja 2014

Maj.

Nareszcie maj! Tak długo, na niego czekałam, bo według mnie to najpiękniejszy miesiąc w całym roku. W tym momencie maturzyści mogliby się ze mną nie zgodzić, ponieważ siedzą w domach i czytają jakiekolwiek streszczenia z nadzieją, że coś im to pomoże. Otóż nie. Teraz powinniście odpoczywać, ale tak na marginesie robiłam to samo. Na szczęście egzamin dojrzałości mam już za sobą. 

Nareszcie maj! Miesiąc, który od samego początku pozwala nam odpocząć od pracy, dużego miasta, korków, klaksonów. Ludzie wracają w swoje rodzinne strony, wybierają oferty last minute, albo tak jak ja spontanicznie z dnia na dzień rezerwują apartament, kupują bilety na pociąg i wyjeżdżają z samego rana. Zabierają ze sobą najlepszych przyjaciół. I żyją w przekonaniu, iż to będzie najlepszy ich weekend od początku roku. I pewnie się nie mylą.
Ja wybrałam Poznań. Nigdy nie byłam w stolicy Wielkopolski, a zawsze chciałam. Początkowo planowałyśmy wyjazd do Gdańska, ale niestety nie udało nam się znaleźć noclegu. I wcale mnie to nie dziwi. Każdy chce odpocząć, więc planuje swój wyjazd dużo wcześniej. Jeżeli ktoś jest tak roztrzepany jak my, robi to na ostatnią chwilę. 
Tak samo jest z pakowaniem mojej walizki. Spakuję stertę niepotrzebnych ubrań, butów, zapewne nie będą one adekwatne do pogody, a podobno nie będzie tak pięknie, jak w poprzednich dniach. 
Aura nie zepsuje mi weekendu, planuje napić się najlepszej kawy w najpiękniejsze kawiarni, wieczorem pójść na spacer na Stare Miasto i świetnie się bawić.

Walizka czeka, herbata wystygła. Doba jest zdecydowanie za krótka.